Zaczarował mnie ten film - atmosferą, wyrafinowaną grą miłosną bohaterów, wzajmnym przyciaganiem się przeciwieństw. Nie opowiada historii "z życia wziętej", nie jest materiałem dla psychologicznych analiz. Po prostu grą namiętności - sugestywną, magnetyzującą. Ben Affleck to już nie dawny drewniany Ben, teraz widzimy grę emocji skrywaną pod pozorami chłodu i opanowania. Ana de Armas zmysłowa, prowokacyjna aż do przesady - w realnym życiu to mogłoby drażnić, na ekranie jednak przykuwa uwagę, uwodzi.
Czy oboje tkwią w toksycznej relacji? Bynajmniej. Mimo utarczek i dąsów wydają się być z istniejącego układu zadowoleni. Na swój perwersyjny, pokręcony sposób unikają nudy i rutyny w związku, podsycają płomień pożądania. Jakby chcieli na zawsze zatrzymać ten czas, gdy zauroczeniu towarzyszy niepewność, kiedy partnera wciąż nie posiada się "na własność", a prawo do jego ciała i uczuć jest czymś, o co trzeba i warto zabiegać.