Nie wiem, czy bardzo odbiega od książki i, w sumie, niezbyt mnie to interesuje. Chciałam coś pokroju "Zaginionej dziewczyny", a dostałam coś zgoła innego. Bardzo naiwny, powierzchowny i bez polotu. Irracjonalny wręcz. Czekałam na jakiś potężny twist, ale się nie doczekałam. A jak mogłoby być ciekawiej, gdyby w jednej z ostatnich scen, kiedy Melinda zaprosiła Vica do swojej sypialni, okazało się, że czymś go otruła na pikniku i wzięła na tę ostatnią noc jego życia. Szczerze? Myślałam, że tak się właśnie dzieje. Ona popłakuje, on ma jakąś wykrzywioną minę, ale okazało się, że to Ben tak zagrał podniecenie (?). Mel wie, że nie zatrzyma tej fali mordów i, że ona nie potrafi się zmienić, no to co? Pozbywa się starego. W sumie i tak by się jej upiekło, bo przecież policja chyba tam była na urlopie.