Recenzja filmu

Batman v Superman: Świt sprawiedliwości (2016)
Zack Snyder
Leszek Zduń
Ben Affleck
Henry Cavill

Tak, to moja stara

"Batman v Superman: Świt sprawiedliwości" to film, któremu warto dać szansę. I nie jestem z tą opinią osamotniony – zapytałem niezależnego eksperta, dlaczego film jest dobry. Odpowiedział mi,
Niedawno wyczytałem na portalu Filmweb informację, iż mający niedawno premierę "Deadpool" stał się najbardziej kasowym filmem o superbohaterach w Polsce. News ten skomentowano zdaniem, że rekord ten przetrwa tylko do 1 kwietnia, bowiem wtedy premierę ma "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości". I choć osobiście nie uważam, żeby pobił ten rekord, to jednak sądzę, że zdecydowanie warto obejrzeć "największy pojedynek gladiatorów w historii". Dlaczego?


"Świt sprawiedliwości" po paru retrospekcjach zaczyna się tą rozpierduchą, którą znamy z finału "Człowieka ze stali". Dla tych, co nie pamiętają: Superman (Henry Cavill) usiłuje pokonać Zoda (rewelacyjny w roli trupa Michael Shannon), by ten nie zmienił Ziemi w Krypton, poprzez rozpirzenie w pył połowy Metropolis. Rozwałka przedstawiona jest tym razem z perspektywy Bruce'a Wayne'a (Ben Affleck), który już wtedy poprzysięga zemstę Supermanowi (m.in. za zniszczenie budynku Wayne Enterprises). 18 miesięcy później Wayne/Batman rozmyśla nad tym, jak pokonać "nadczłowieka", a Clark Kent/Superman zatrudnia się w redakcji Daily Planet, by w niej usiłować wydać do druku wszelkie informacje o samosądach Mrocznego Rycerza. Tymczasem Lex Luthor (Jesse Eisenberg) wchodzi w posiadanie zabójczego dla Supermana kryptonitu. I wkurza wszystkich dookoła siebie.


Historia przedstawiona w filmie jest na pewno lepsza od tej w "Człowieku ze stali". Zapał Davida S. Goyera do rzucania "nolanizmami" w "Człowieku" został skutecznie ostudzony przez Chrisa Terrio. Scenariusz mniej epatuje banałami czy monologami prędzej wyjętych z ust rzeczników prasowych niż zwykłych obywateli. Widać, że Goyer i Terrio starają się opowiedzieć historię, a nie prawić mądre rzeczy, by odwrócić od niej uwagę (z jednym wyjątkiem w postaci mamy Clarka). Niestety w paru momentach fabuła błądzi bez sensu, nie wie co począć i skupia się na pierdołach, przez co po prostu zaczyna nudzić. Miałem też wrażenie, że cały konflikt pomiędzy Batmanem a Supermanem polega na prostym schemacie – Batman dobry, Superman zły. Ilekroć Superman coś odwinie, ludzie szaleją z wściekłości, bo Superman jest zły. A gdy on jest zły, ludzie są źli. I choć film jest na pewno poważniejszy i mroczniejszy od tych z uniwersum Marvela, nie jest taki przez cały czas. Dzieje się tak za sprawą Jesse'a Einsenberga w roli Lexa Luthora.


Einsenberg, którego zwyczajnie nie trawię, jest w tej roli po prostu genialny. On nie gra Lexa Luthora, on jest Lexem Luthorem (dobra przyznaję, z domieszką Jokera i Człowieka-Zagadki). Widać, że świetnie się bawił przy kręceniu zdjęć. Jego gestykulacja, mimika i sposób mówienia sprawiają, że Eisenberg ma najlepszą rolę w tym filmie i kradnie każdą scenę. Z przyjemnością oglądałem owijanie sobie wokół palca ludzi w jego pobliżu i robienie z nich idiotów. I mimo że wybija się na tle innych postaci, nie oznacza to, że pozostali aktorzy to pale drewna. Ben Affleck, zdecydowanie najbardziej kontrowersyjna rola w tym filmie, nie jest może najlepszym Batmanem w historii, co po prostu najbardziej ludzkim. Affleck nie jest złym wyborem castingowym i nie ma powodu do robienia smutnej mordki. Kolejną nowością w obsadzie jest Gal Gadot w roli Diany Prince/Wonder Woman. Choć nie pojawia się na ekranie zbyt często, to jednak swoją gracją, wdziękiem i pięknem przykuwa uwagę widza (płci męskiej na pewno). Ostatnią nowością jest Jeremy Irons w roli Alfred. Lokaj w jego wykonaniu jest bardziej cyniczny i sarkastyczny od Caine'a w trylogii Nolana, jednak jest go za mało na ekranie i jedyne, co robi, to rzucanie uszczypliwych uwag (celnych, swoją drogą). Co do starej gwardii: Henry Cavill powtarza swoją rolę z "Człowieka ze stali", tyle że teraz ma dwa słowa więcej do powiedzenia. Tak samo w przypadku Amy Adams czy Laurence'a Fishburne'a, którzy robią to samo, co wcześniej, tyle że Adams robi więcej zdziwionych min, a Fishburne jest wredniejszy ("To nabój. Robi dziury w ludziach.").

 
   
Od strony technicznej film nie zawodzi. Ujęcia cieszą oko, a nieszczęsny kamerzysta z padaczką został zwolniony. W kwestii efektów film to rozwałka pierwszej klasy. To, co się dzieje w i po walce Batmana ze Supermanem przechodzi ludzkie pojęcie. To nie jest zwykła bójka, to czysta destrukcja. Budynki znajdujące się w pobliżu miejsca rozróby mogą zapomnieć o godnej emeryturze, ziemia drży w posadach, a bohaterowie dostają solidny łomot. To nie jest coś, co da się ująć w słowa – trzeba pójść do kina, kupić bilet, usiąść w fotelu i samemu to zobaczyć. Przy "Sprawiedliwej" jatce, wszystkie "Transformery" pokrywa rdza, a "Mściciele" mogą łkać z zazdrości w kącie. Uważam jednak, że Snyder znów przesadził z ilością tzw. "lens flares", przez co w niektórych scenach musiałem przymknąć oczy.


Jeśli chodzi o muzykę, nie jest źle. Soundtrack skomponowany przez Junkie'ego XL i Hansa Zimmera wpada w ucho, lecz niestety panowie nie ustrzegli się wykorzystywanych przez siebie schematów. Zimmer nadmiernie korzysta z chórów i "bwaaah" znanych z "Incepcji", a Mega Ćpun ze smętnych trąb i "uderzeń w stół" znanych z "Mad Max: Na drodze gniewu" (słychać to w "Do You Bleed?"). Jednak kawałek "Is She With You" to istne arcydzieło. Pojawia się w idealnym momencie, by w mocnej i tak już scenie przypierniczyć jeszcze mocniej. "Is She With You?" powoduje gęsią skórkę i nagły przypływ adrenaliny. Wnioskując po tytule na pewno rozpoznacie, w której scenie się pojawia.


Jako że chciałem jak najprędzej obejrzeć "Świt sprawiedliwości", zdecydowałem się na seans z dubbingiem. Połowa z Was pewnie już wyłączyła kartę z tą recenzją, ale przemówię do tych, co zostali: dubbing nie jest zły. Jacek Rozenek w roli Geralta... przepraszam, Bruce'a Wayne'a znów gra Geralta (czyli wybornie), Grzegorz Kwiecień jako Superman daje radę (nie zawodzi, nie zachwyca), a Krzysztof Szczepaniak podkładający głos pod Lexa Luthora miażdży. Czuć, że bawił się tak samo przed mikrofonem jak Einsenberg przed kamerą (polecam zresztą zobaczyć na YouTubie "Przyjdzie czas" z "Króla Lwa" i "Nie ma takich dwóch" z "Aladyna" w jego wykonaniu). Podobnie jak on, ma najlepszą rolę w całym filmie. Inne postaci nie wyróżniają się – poza markotnym, zbolałym, wręcz zmuszonym głosem. Dubbing "hejterów" nie zachwyci, a fanów nie zawiedzie. Nie mogę nie wspomnieć o dialogach, które gdzieniegdzie miło się słucha. Poza jednym, oczywistym i śliczniutkim kwiatkiem: w pewnej scenie Superman zapytuje Batmana, czy on i Wonder Woman się znają ("Is she with you?"). Batman odpowiada: "Tak, to moja stara". Nie wiem, czemu Jan Kuba Wecsile na to się zdecydował (w oryginale było "I thought she was with you"), ale jest to równie zabawne co "Zatkało kakao" z "Thor: Mroczny świat" i "Spieprzaj, dziadu" w "Asterix na olimpiadzie".


"Batman v Superman: Świt sprawiedliwości" to film, któremu warto dać szansę. I nie jestem z tą opinią osamotniony – zapytałem niezależnego eksperta, dlaczego film jest dobry. Odpowiedział mi, że dlatego, bo jest Batmanem. Nie mogę się nie zgodzić – to godna uwagi propozycja na wyjście do kina. "Świtowi sprawiedliwości" zagraża tylko parę chmurek, a nad przyszłymi filmami z uniwersum DC Comics nie wiszą czarne chmury. Znakomita prognoza.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Przez wiele lat wszyscy fani Batmana i Supermana czekali z niecierpliwością na ich konfrontację na dużym... czytaj więcej
Ciężko we wstępie do tak gorąco wyczekiwanego filmu napisać coś, co nie nosiłoby znamion truizmu. Gdy... czytaj więcej
Dzieło tworzone z pasją. Film, który na nowo pokaże oblicze Supermana. Film, który wyciśnie z widza... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones